lesk...@aol.com
2008-04-05 19:59:14 UTC
Dzis, Przeglad Spoleczny:
Magda Manwaring
[...]
W II RP Polacy zachowywali się na wschodnich terenach swego kraju
tak,
że w 1938 roku kresy były już dla Polski zupełnie stracone. Gen.
Mieczysław Smorawiński, dowódca Okręgu Korpusu II miał zapewne rację,
gdyż twierdził, że kresy można jeszcze utrzymać tylko metodą czystej
okupacji wojskowej. Można jeszcze od biedy dyskutować nad zasadnością
pacyfikacji Galicji w 1930 roku, choć w normalnym państwie takie
problemy rozwiązuje się metodami politycznymi i policyjnymi, a nie
wojskowymi. W żadnym jednak wypadku nie wolno usprawiedliwiać
brutalności samej akcji i stosowania odpowiedzialności zbiorowej. W
gospodarstwach demolowano budynki, niszczono inwentarz, przy
rewizjach
wsypywano sól do cukru, a mąkę polewano naftą. Lubowano się w
osławionych "tulipanach" (dziewczęta ukraińskie wieszano za nogi,
często przy tym chłoszcząc, a opadające spódnice przypominały
tulipany). Kilku działaczy ukraińskich zmarło w wyniku pobicia.
Rozwiązano harcerstwo Płast, zamknięto trzy gimnazja ukraińskie.
Międzynarodowy rezonans pacyfikacji był dla Polski bardzo
niekorzystny. Gorzej jednak, że najbardziej przysłużyła się ona
ukraińskim nacjonalistom; wykazała Ukraińcom, nawet jak najdalszym od
OUN, że w państwie polskim można ich bezkarnie znieważać, bić,
niszczyć cały dorobek życia, a więc że nacjonaliści OUN mają rację
twierdząc, iż z Lachami współżyć się nie da. A przecież pacyfikacja
nie była jedynym ekscesem polskiego nacjonalizmu. Już w 1929 roku
zburzono 23 cerkwie prawosławne, uznając je za "zbędne". Potem, w
latach 1938-1939, zburzono na Chełmszczyźnie 127 cerkwi i kaplic.
Tworzono na siłę "szlachtę zagrodową". Od końca 1937 roku osławiony
KOP prowadził na Wołyniu - gdzie etniczni Polacy stanowili wówczas
zaledwie 17 proc. ludności - akcję masowego nawracania prawosławnych
(znana była sprawa wsi Hrynki, gdzie sterroryzowana przez KOP ludność
"nawróciła się" na katolicyzm prawie w całości - opornych
wysiedlono).
Ta wręcz samobójcza polityka była pochodną faktu, że Polacy ochoczo
przyjęli nacjonalistyczne nauki tego "zaplutego karła", jak endecję
nazwał Piłsudski. Takie posunięcia, jak sojusz z Petlurą czy Litwa
Środkowa, nie znajdywały zrozumienia w polskim społeczeństwie.
Petlurę
usunięto z Polski razem z Sawinkowem, endecki minister Skirmunt nie
przejmował się prawem azylu. Petlurowcy - ostatecznie alianci Polaków
- żyli w II RP w wielkiej nędzy, np. chodząc po wsiach i sprzedając
obrazy. Negowano samo istnienie narodowości ukraińskiej, mówiąc o
Rusinach i Kozakach, niepodległą Litwę nazywano "zbuntowanym
województwem kowieńskim". Tylko w latach 1926-1935, endeckie wyskoki
były trochę hamowane, ale po śmierci Piłsudskiego sanacja ograniczyła
się do trzymania władzy, przejmując w dużym stopniu endecką
ideologię.
Flirtowano także z faszystowską ONR-Falangą, a płk Adam Koc
uczestniczył nawet w jej konspiracyjnym kursie (sic!). Wszystkie te
nacjonalistyczne dewiacje wywieziono szosą na Zaleszczyki, a
ostatecznemu zapeklowaniu uległy one w emigracyjnym Londynie. Jeszcze
w 1999 roku prof. Daniel Beauvois otrzymywał listy oburzonych
endeków,
zarzucających mu "szkalowanie Polski". "Szkalowanie" polegało na tym,
że prof. Beauvois wykazał na podstawie szeregu źródeł, że w
świadomości polskiego ziemiaństwa na kresach, inne narodowości
istniały najwyżej jako przedmiot kolonialnej eksploatacji. Jak się
okazuje, przesłanie paryskiej "Kultury" trafiło tylko do nielicznych
Polaków. W jednym z listów do Jerzego Giedroycia, Juliusz
Mieroszewski
uznał, że koroną endeckiego kołtuństwa na emigracji jest "Jędrzej
Giertych (katolik, dzieciorób, endek i "historyk"), o którym można by
napisać te same słowa, które kronikarz Żegota napisał 300 lat temu o
szlachcie mojego powiatu sądeckiego: "jest ciemna, żarłoczna i
pobożna""5. Mieroszewskiemu nie mogło się chyba przyśnić nawet w
sennych koszmarach, że w niepodległej Polsce endeckimi aberracjami i
bojówkami Młodzieży Wszechpolskiej będzie kiedyś straszyć progenitura
Jędrzeja.
Magda Manwaring
[...]
W II RP Polacy zachowywali się na wschodnich terenach swego kraju
tak,
że w 1938 roku kresy były już dla Polski zupełnie stracone. Gen.
Mieczysław Smorawiński, dowódca Okręgu Korpusu II miał zapewne rację,
gdyż twierdził, że kresy można jeszcze utrzymać tylko metodą czystej
okupacji wojskowej. Można jeszcze od biedy dyskutować nad zasadnością
pacyfikacji Galicji w 1930 roku, choć w normalnym państwie takie
problemy rozwiązuje się metodami politycznymi i policyjnymi, a nie
wojskowymi. W żadnym jednak wypadku nie wolno usprawiedliwiać
brutalności samej akcji i stosowania odpowiedzialności zbiorowej. W
gospodarstwach demolowano budynki, niszczono inwentarz, przy
rewizjach
wsypywano sól do cukru, a mąkę polewano naftą. Lubowano się w
osławionych "tulipanach" (dziewczęta ukraińskie wieszano za nogi,
często przy tym chłoszcząc, a opadające spódnice przypominały
tulipany). Kilku działaczy ukraińskich zmarło w wyniku pobicia.
Rozwiązano harcerstwo Płast, zamknięto trzy gimnazja ukraińskie.
Międzynarodowy rezonans pacyfikacji był dla Polski bardzo
niekorzystny. Gorzej jednak, że najbardziej przysłużyła się ona
ukraińskim nacjonalistom; wykazała Ukraińcom, nawet jak najdalszym od
OUN, że w państwie polskim można ich bezkarnie znieważać, bić,
niszczyć cały dorobek życia, a więc że nacjonaliści OUN mają rację
twierdząc, iż z Lachami współżyć się nie da. A przecież pacyfikacja
nie była jedynym ekscesem polskiego nacjonalizmu. Już w 1929 roku
zburzono 23 cerkwie prawosławne, uznając je za "zbędne". Potem, w
latach 1938-1939, zburzono na Chełmszczyźnie 127 cerkwi i kaplic.
Tworzono na siłę "szlachtę zagrodową". Od końca 1937 roku osławiony
KOP prowadził na Wołyniu - gdzie etniczni Polacy stanowili wówczas
zaledwie 17 proc. ludności - akcję masowego nawracania prawosławnych
(znana była sprawa wsi Hrynki, gdzie sterroryzowana przez KOP ludność
"nawróciła się" na katolicyzm prawie w całości - opornych
wysiedlono).
Ta wręcz samobójcza polityka była pochodną faktu, że Polacy ochoczo
przyjęli nacjonalistyczne nauki tego "zaplutego karła", jak endecję
nazwał Piłsudski. Takie posunięcia, jak sojusz z Petlurą czy Litwa
Środkowa, nie znajdywały zrozumienia w polskim społeczeństwie.
Petlurę
usunięto z Polski razem z Sawinkowem, endecki minister Skirmunt nie
przejmował się prawem azylu. Petlurowcy - ostatecznie alianci Polaków
- żyli w II RP w wielkiej nędzy, np. chodząc po wsiach i sprzedając
obrazy. Negowano samo istnienie narodowości ukraińskiej, mówiąc o
Rusinach i Kozakach, niepodległą Litwę nazywano "zbuntowanym
województwem kowieńskim". Tylko w latach 1926-1935, endeckie wyskoki
były trochę hamowane, ale po śmierci Piłsudskiego sanacja ograniczyła
się do trzymania władzy, przejmując w dużym stopniu endecką
ideologię.
Flirtowano także z faszystowską ONR-Falangą, a płk Adam Koc
uczestniczył nawet w jej konspiracyjnym kursie (sic!). Wszystkie te
nacjonalistyczne dewiacje wywieziono szosą na Zaleszczyki, a
ostatecznemu zapeklowaniu uległy one w emigracyjnym Londynie. Jeszcze
w 1999 roku prof. Daniel Beauvois otrzymywał listy oburzonych
endeków,
zarzucających mu "szkalowanie Polski". "Szkalowanie" polegało na tym,
że prof. Beauvois wykazał na podstawie szeregu źródeł, że w
świadomości polskiego ziemiaństwa na kresach, inne narodowości
istniały najwyżej jako przedmiot kolonialnej eksploatacji. Jak się
okazuje, przesłanie paryskiej "Kultury" trafiło tylko do nielicznych
Polaków. W jednym z listów do Jerzego Giedroycia, Juliusz
Mieroszewski
uznał, że koroną endeckiego kołtuństwa na emigracji jest "Jędrzej
Giertych (katolik, dzieciorób, endek i "historyk"), o którym można by
napisać te same słowa, które kronikarz Żegota napisał 300 lat temu o
szlachcie mojego powiatu sądeckiego: "jest ciemna, żarłoczna i
pobożna""5. Mieroszewskiemu nie mogło się chyba przyśnić nawet w
sennych koszmarach, że w niepodległej Polsce endeckimi aberracjami i
bojówkami Młodzieży Wszechpolskiej będzie kiedyś straszyć progenitura
Jędrzeja.