u2
2016-11-15 11:22:02 UTC
http://www.bezc.pl/artykul/105/polskie-matrioszki-kremla
Polskie Matrioszki Kremla
Jan Piński
Ilu Rosjan po 1945 r. udawało Polaków?
Matrioszka to drewniana rosyjska zabawka, składająca się z lalek
wydrążonych w środku i włożonych jedna w drugą. Jest też symbolem Rosji.
Tak powszechnie zrozumiałym, że w ten sposób zaczęto nazywać rosyjskich
nielegałów, czy też jak kto woli, śpiochów. To doskonale wykształceni
oficerowie sowieckiego, a później rosyjskiego wywiadu, którzy prowadzą
podwójne życie, udając lojalnych obywateli kraju, w którym żyją. Sprawa
nie jest teorią zwolenników spiskowej wersji dziejów. W Polsce po 1989
r. wykryto kilkanaście „matrioszek” (jedna z nich sama zgłosiła się do
polskich służb). Historycy spekulują jednak, że tuż po wojnie,
korzystając z zamieszania i śmierci milionów ludzi, Polaków zaczęło
udawać nawet kilkuset oficerów sowieckich służb. Część potem pojechała
na zachód, traktując polski epizod jako obowiązkowy element budowania
fałszywej tożsamości. Część jednak została w kraju i zrobiła ogromne
kariery. W wydanej kilka tygodni temu książce „Czas Nielegałów. Krótki
kurs kontrwywiadu dla amatorów” (wyd. Fronda) pułkownik Piotr Wroński,
były oficer Służby Bezpieczeństwa, a później Urzędu Ochrony Państwa i
Agencji Wywiadu (odszedł ze służby w 2008 r.) postawił hipotezę, że
„matrioszką” mógł być sam gen. Czesław Kiszczak, architekt III RP,
wieloletni człowiek cienia i spec od mokrej roboty w PRL-u. Według
niektórych historyków, oficer prowadzący agenta sowieckiej wojskowej
informacji ps. Wolski – późniejszego generała i dyktatora PRL Wojciecha
Jaruzelskiego. Nota bene sam Jaruzelski był przedmiotem plotek, iż jest
„matrioszką”. Tak silnych, że dementowała je publicznie jego własna
córka. Zaprzeczenia i próby wykpienia nikogo nie przekonały, ale w
internecie kwitną strony, na których pokazane są trzy zdjęcia z
dzieciństwa Jaruzelskiego: dwa z nich zdecydowanie się od siebie różnią.
Prawdę można rozstrzygnąć tylko testem DNA.
Częściowe odciski palców
Wroński nie wymienia nazwiska Kiszczaka, ale podaje wystarczająco dużo
faktów, abyśmy nie mieli wątpliwości, o kim pisze. Na wszelki wypadek
zmienia parę szczegółów (dokładne miejsce urodzenia itp.), ale całość
nie pozostawia złudzeń.
Najpierw dość dokładnie opisuje (zapewne z wiedzy lub operacyjnych
plotek, a może jest to zwykła hipoteza) historię dziecka, nazywa go
Sieriożą, z białoruskiej wioski, które w dzieciństwie osłuchało się z
językami polskim, białoruskim, jidysz. Jak dużo dzieci w latach 30.,
chłopiec stał się sierotą i trafił do domu dla dzieci wrogów ludu. Tam
został zauważony jego lingwistyczny talent i wkrótce znalazł się w
podmoskiewskim ośrodku, gdzie rozpoczęło się jego szkolenie na janczara
Związku Sowieckiego. Na tych lekcjach wpajano mu nie tylko miłość do
Kraju Rad, ale rozwijano znajomość języka polskiego, polskiej kultury i
historii (oczywiście z sowieckiej perspektywy). Później nauczono go
zasad walki tajnych służb, dywersji, jak zmagać się z wrogami
sowieckiego państwa. W pewnym momencie zaprzestano tej nauki i
skoncentrowano się na przyuczeniu młodego człowieka do bycia Polakiem 24
godziny na dobę. Zakazano mówić po rosyjsku.
Po tym wstępie płk Wroński opisuje historię swojego głównego bohatera
„Cz.”. Urodził się w małym miasteczku na południu Polski, blisko granicy
z Niemcami. Jego ojciec był robotnikiem. „W latach trzydziestych Cz.
cierpiał trochę biedę, bo jego ojca zwolniono z pracy. Podobno brał
udział w strajku robotników” – pisze Wroński. Podobnie było oczywiście w
wypadku ojca gen. Kiszczaka. Cz., też podobnie jak Kiszczak, został
skierowany na roboty do Wrocławia. Później uciekł i w niejasnych
okolicznościach trafił do Wiednia, gdzie zaczęła się jego wielka
kariera. Wroński sugeruje, że prawdziwy Kiszczak został przejęty przez
Rosjan, a jego miejsce zajął podobny człowiek. Podkreśla oczywiście, że
to scenariusz, a nie zapis historyczny. Później opisuje wielką karierę
Cz. w strukturach PRL. „Wrócił do Polski, skończył szkołę PPR, służył w
wojsku, w Informacji Wojskowej, pojechał na misję zagraniczną, w końcu
został szefem wojskowych służb specjalnych, ministrem i wicepremierem.
Zorganizował rozmowy z opozycją i długo żył spokojnie na emeryturze” –
pisze Wroński.
„Na krótko przed śmiercią obudził się w nim Sierioża. Przypomniał sobie
Czepietowo, sąsiadów, ikony w rodzinnej chacie. (…) Gdy zmarł, Sierioża
znów się w nim odezwał i pochowano go na prawosławnym cmentarzu z pełnym
prawosławnym obrządkiem” – pisze Wroński. Czesława Kiszczaka też
nieoczekiwanie pochowano na cmentarzu prawosławnym.
Słabym punktem tej opowieści jest rodzina Czesława Kiszczaka, która
przeżyła wojnę. Wroński przytomnie zauważa, że istnienie jakieś rodziny
powojennej nie jest przekonującym dowodem na nieprawdziwość hipotezy o
„matrioszce”. „Podobnie jest z rodziną generała Cz., która praktycznie
jest całkowicie pomijana w oficjalnie dostępnych biografiach. Czy był
jedynakiem? Miał dziadków? Innych krewnych? Cisza”. (…) Ocaleni mogli
też zostać odpowiednio potraktowani przez NKWD. Trzeba przecież
zabezpieczyć naszego nielegała przed dekonspiracją. W tym frontowym
bałaganie i tak cała wina spadnie na Niemców” – pisze Wroński.
Jednak bez przeprowadzenia badań DNA trudno rozstrzygnąć, czy scenariusz
Wrońskiego jest prawdziwy. Błyskawiczna kariera Kiszczaka na początku
PRL – już w 1946 r. był pracownikiem misji wojskowej w Londynie - daje
do myślenia. W początkach sowieckiej Polski takie kariery mogli robić
tylko naprawdę zaufani i wypróbowani komunistyczni działacze.
Zresztą, zdaniem Wrońskiego, w wypadku Kiszczaka (Cz. w książce),
Rosjanie popełnili błąd, przyznając mu Order Wojny Ojczyźnianej I
Stopnia. To order, który dostawało się za konkretne czyny bohaterskie.
„W biografii Cz. nie ma nic wskazującego na jego pobyt na froncie i
walkę wraz z Armią Czerwoną lub „berlingowcami”. Chyba że Cz. jeszcze
jako Sieroża odznaczył się w boju” – spekuluje Wroński.
Bierutów dwóch
Znacznie więcej jest relacji dowodzących, że „matrioszką”, przynajmniej
w jakimś momencie, był Bolesław Bierut. „Są silne poszlaki, by
twierdzić, że zrzucony w 1943 r. do Polski Bierut nie był przedwojennym
Bolesławem Bierutem, ale agentem sowieckim, dublerem Bieruta. Prawdziwy
Bierut został zrzucony później i przez jakiś czas działali wspólnie” –
mówił w 2007 r. wybitny historyk, prof. Paweł Wieczorkiewicz. Tę
hipotezę prof. Wieczorkiewicz opiera na minimum dwóch źródłach:
przedśmiertnej relacji Piotra Jaroszewicza, opublikowanej przez Bohdana
Rolińskiego, a także relacji, dość dobrze opartej na źródłach, że
prawdziwy Bierut został zamordowany w 1947 r. w Krakowie. „Oficer
ochrony prezydenta opisuje zamach na Bieruta w Hotelu Francuskim w
Krakowie. Zabójca miał mundur pułkownika NKWD i został zastrzelony przez
ochroniarzy. Stwierdzono śmierć prezydenta, a po pół godzinie przybywa
Bierut i mówi, że nic się nie stało. Do tego dochodzą opowieści
otoczenia Bieruta mówiące, że bardzo się zmienił, inaczej się zachowuje,
prawie nie poznaje ludzi” – opowiadał prof. Wieczorkiewicz dodając, że
Jaroszewicz, sam będący sowieckim agentem, wiedział o czym mówi. Kolejną
poszlaką jest fakt, że po 1943 r. gdy Bierut wrócił do Polski, zerwał
kontakty z żoną Janiną Górzyńską.
Śmierć gen. Karola Świerczewskiego łączona jest właśnie z faktem, iż
miał on ogromną wiedzę, na temat umieszczonych w Polsce „matrioszek”.
Wersja o śmierci w zasadzce ukraińskiej partyzantki jest dziś mało
wiarygodna. Pytanie dotyczy raczej prawdziwych powodów likwidacji
legendarnego „Waltera”, a te mogły mieć przyziemne podstawy chęci
zabezpieczenia agentury. Akurat Świerczewski był tym, za kogo się
podawał: Polakiem wysługującym się Sowietom.
--------------
Więcej w najnowszej "Historii Bez Cenzury".
--
General Skalski o zydach w UB :
"Rozanski, Zyd, kanalia najgorszego gatunku, razem z Brystigerowa,
Fejginami, to wszystko (...) nie byli ludzie."
prof. PAN Krzysztof Jasiewicz o zydach :
"Zydow gubi brak umiaru we wszystkim i przekonanie, ze sa narodem
wybranym. Czuja sie oni upowaznieni do interpretowania wszystkiego,
takze doktryny katolickiej. Cokolwiek bysmy zrobili, i tak bedzie
poddane ich krytyce - za malo, ze zle, ze zbyt malo ofiarnie. W moim
najglebszym przekonaniu szkoda czasu na dialog z Zydami, bo on do
niczego nie prowadzi... Ludzi, ktorzy uzywają slow 'antysemita',
'antysemicki', nalezy traktowac jak ludzi niegodnych debaty, ktorzy
usiluja niszczyc innych, gdy brakuje argumentow merytorycznych. To oni
tworza mowe nienawisci".
Polskie Matrioszki Kremla
Jan Piński
Ilu Rosjan po 1945 r. udawało Polaków?
Matrioszka to drewniana rosyjska zabawka, składająca się z lalek
wydrążonych w środku i włożonych jedna w drugą. Jest też symbolem Rosji.
Tak powszechnie zrozumiałym, że w ten sposób zaczęto nazywać rosyjskich
nielegałów, czy też jak kto woli, śpiochów. To doskonale wykształceni
oficerowie sowieckiego, a później rosyjskiego wywiadu, którzy prowadzą
podwójne życie, udając lojalnych obywateli kraju, w którym żyją. Sprawa
nie jest teorią zwolenników spiskowej wersji dziejów. W Polsce po 1989
r. wykryto kilkanaście „matrioszek” (jedna z nich sama zgłosiła się do
polskich służb). Historycy spekulują jednak, że tuż po wojnie,
korzystając z zamieszania i śmierci milionów ludzi, Polaków zaczęło
udawać nawet kilkuset oficerów sowieckich służb. Część potem pojechała
na zachód, traktując polski epizod jako obowiązkowy element budowania
fałszywej tożsamości. Część jednak została w kraju i zrobiła ogromne
kariery. W wydanej kilka tygodni temu książce „Czas Nielegałów. Krótki
kurs kontrwywiadu dla amatorów” (wyd. Fronda) pułkownik Piotr Wroński,
były oficer Służby Bezpieczeństwa, a później Urzędu Ochrony Państwa i
Agencji Wywiadu (odszedł ze służby w 2008 r.) postawił hipotezę, że
„matrioszką” mógł być sam gen. Czesław Kiszczak, architekt III RP,
wieloletni człowiek cienia i spec od mokrej roboty w PRL-u. Według
niektórych historyków, oficer prowadzący agenta sowieckiej wojskowej
informacji ps. Wolski – późniejszego generała i dyktatora PRL Wojciecha
Jaruzelskiego. Nota bene sam Jaruzelski był przedmiotem plotek, iż jest
„matrioszką”. Tak silnych, że dementowała je publicznie jego własna
córka. Zaprzeczenia i próby wykpienia nikogo nie przekonały, ale w
internecie kwitną strony, na których pokazane są trzy zdjęcia z
dzieciństwa Jaruzelskiego: dwa z nich zdecydowanie się od siebie różnią.
Prawdę można rozstrzygnąć tylko testem DNA.
Częściowe odciski palców
Wroński nie wymienia nazwiska Kiszczaka, ale podaje wystarczająco dużo
faktów, abyśmy nie mieli wątpliwości, o kim pisze. Na wszelki wypadek
zmienia parę szczegółów (dokładne miejsce urodzenia itp.), ale całość
nie pozostawia złudzeń.
Najpierw dość dokładnie opisuje (zapewne z wiedzy lub operacyjnych
plotek, a może jest to zwykła hipoteza) historię dziecka, nazywa go
Sieriożą, z białoruskiej wioski, które w dzieciństwie osłuchało się z
językami polskim, białoruskim, jidysz. Jak dużo dzieci w latach 30.,
chłopiec stał się sierotą i trafił do domu dla dzieci wrogów ludu. Tam
został zauważony jego lingwistyczny talent i wkrótce znalazł się w
podmoskiewskim ośrodku, gdzie rozpoczęło się jego szkolenie na janczara
Związku Sowieckiego. Na tych lekcjach wpajano mu nie tylko miłość do
Kraju Rad, ale rozwijano znajomość języka polskiego, polskiej kultury i
historii (oczywiście z sowieckiej perspektywy). Później nauczono go
zasad walki tajnych służb, dywersji, jak zmagać się z wrogami
sowieckiego państwa. W pewnym momencie zaprzestano tej nauki i
skoncentrowano się na przyuczeniu młodego człowieka do bycia Polakiem 24
godziny na dobę. Zakazano mówić po rosyjsku.
Po tym wstępie płk Wroński opisuje historię swojego głównego bohatera
„Cz.”. Urodził się w małym miasteczku na południu Polski, blisko granicy
z Niemcami. Jego ojciec był robotnikiem. „W latach trzydziestych Cz.
cierpiał trochę biedę, bo jego ojca zwolniono z pracy. Podobno brał
udział w strajku robotników” – pisze Wroński. Podobnie było oczywiście w
wypadku ojca gen. Kiszczaka. Cz., też podobnie jak Kiszczak, został
skierowany na roboty do Wrocławia. Później uciekł i w niejasnych
okolicznościach trafił do Wiednia, gdzie zaczęła się jego wielka
kariera. Wroński sugeruje, że prawdziwy Kiszczak został przejęty przez
Rosjan, a jego miejsce zajął podobny człowiek. Podkreśla oczywiście, że
to scenariusz, a nie zapis historyczny. Później opisuje wielką karierę
Cz. w strukturach PRL. „Wrócił do Polski, skończył szkołę PPR, służył w
wojsku, w Informacji Wojskowej, pojechał na misję zagraniczną, w końcu
został szefem wojskowych służb specjalnych, ministrem i wicepremierem.
Zorganizował rozmowy z opozycją i długo żył spokojnie na emeryturze” –
pisze Wroński.
„Na krótko przed śmiercią obudził się w nim Sierioża. Przypomniał sobie
Czepietowo, sąsiadów, ikony w rodzinnej chacie. (…) Gdy zmarł, Sierioża
znów się w nim odezwał i pochowano go na prawosławnym cmentarzu z pełnym
prawosławnym obrządkiem” – pisze Wroński. Czesława Kiszczaka też
nieoczekiwanie pochowano na cmentarzu prawosławnym.
Słabym punktem tej opowieści jest rodzina Czesława Kiszczaka, która
przeżyła wojnę. Wroński przytomnie zauważa, że istnienie jakieś rodziny
powojennej nie jest przekonującym dowodem na nieprawdziwość hipotezy o
„matrioszce”. „Podobnie jest z rodziną generała Cz., która praktycznie
jest całkowicie pomijana w oficjalnie dostępnych biografiach. Czy był
jedynakiem? Miał dziadków? Innych krewnych? Cisza”. (…) Ocaleni mogli
też zostać odpowiednio potraktowani przez NKWD. Trzeba przecież
zabezpieczyć naszego nielegała przed dekonspiracją. W tym frontowym
bałaganie i tak cała wina spadnie na Niemców” – pisze Wroński.
Jednak bez przeprowadzenia badań DNA trudno rozstrzygnąć, czy scenariusz
Wrońskiego jest prawdziwy. Błyskawiczna kariera Kiszczaka na początku
PRL – już w 1946 r. był pracownikiem misji wojskowej w Londynie - daje
do myślenia. W początkach sowieckiej Polski takie kariery mogli robić
tylko naprawdę zaufani i wypróbowani komunistyczni działacze.
Zresztą, zdaniem Wrońskiego, w wypadku Kiszczaka (Cz. w książce),
Rosjanie popełnili błąd, przyznając mu Order Wojny Ojczyźnianej I
Stopnia. To order, który dostawało się za konkretne czyny bohaterskie.
„W biografii Cz. nie ma nic wskazującego na jego pobyt na froncie i
walkę wraz z Armią Czerwoną lub „berlingowcami”. Chyba że Cz. jeszcze
jako Sieroża odznaczył się w boju” – spekuluje Wroński.
Bierutów dwóch
Znacznie więcej jest relacji dowodzących, że „matrioszką”, przynajmniej
w jakimś momencie, był Bolesław Bierut. „Są silne poszlaki, by
twierdzić, że zrzucony w 1943 r. do Polski Bierut nie był przedwojennym
Bolesławem Bierutem, ale agentem sowieckim, dublerem Bieruta. Prawdziwy
Bierut został zrzucony później i przez jakiś czas działali wspólnie” –
mówił w 2007 r. wybitny historyk, prof. Paweł Wieczorkiewicz. Tę
hipotezę prof. Wieczorkiewicz opiera na minimum dwóch źródłach:
przedśmiertnej relacji Piotra Jaroszewicza, opublikowanej przez Bohdana
Rolińskiego, a także relacji, dość dobrze opartej na źródłach, że
prawdziwy Bierut został zamordowany w 1947 r. w Krakowie. „Oficer
ochrony prezydenta opisuje zamach na Bieruta w Hotelu Francuskim w
Krakowie. Zabójca miał mundur pułkownika NKWD i został zastrzelony przez
ochroniarzy. Stwierdzono śmierć prezydenta, a po pół godzinie przybywa
Bierut i mówi, że nic się nie stało. Do tego dochodzą opowieści
otoczenia Bieruta mówiące, że bardzo się zmienił, inaczej się zachowuje,
prawie nie poznaje ludzi” – opowiadał prof. Wieczorkiewicz dodając, że
Jaroszewicz, sam będący sowieckim agentem, wiedział o czym mówi. Kolejną
poszlaką jest fakt, że po 1943 r. gdy Bierut wrócił do Polski, zerwał
kontakty z żoną Janiną Górzyńską.
Śmierć gen. Karola Świerczewskiego łączona jest właśnie z faktem, iż
miał on ogromną wiedzę, na temat umieszczonych w Polsce „matrioszek”.
Wersja o śmierci w zasadzce ukraińskiej partyzantki jest dziś mało
wiarygodna. Pytanie dotyczy raczej prawdziwych powodów likwidacji
legendarnego „Waltera”, a te mogły mieć przyziemne podstawy chęci
zabezpieczenia agentury. Akurat Świerczewski był tym, za kogo się
podawał: Polakiem wysługującym się Sowietom.
--------------
Więcej w najnowszej "Historii Bez Cenzury".
--
General Skalski o zydach w UB :
"Rozanski, Zyd, kanalia najgorszego gatunku, razem z Brystigerowa,
Fejginami, to wszystko (...) nie byli ludzie."
prof. PAN Krzysztof Jasiewicz o zydach :
"Zydow gubi brak umiaru we wszystkim i przekonanie, ze sa narodem
wybranym. Czuja sie oni upowaznieni do interpretowania wszystkiego,
takze doktryny katolickiej. Cokolwiek bysmy zrobili, i tak bedzie
poddane ich krytyce - za malo, ze zle, ze zbyt malo ofiarnie. W moim
najglebszym przekonaniu szkoda czasu na dialog z Zydami, bo on do
niczego nie prowadzi... Ludzi, ktorzy uzywają slow 'antysemita',
'antysemicki', nalezy traktowac jak ludzi niegodnych debaty, ktorzy
usiluja niszczyc innych, gdy brakuje argumentow merytorycznych. To oni
tworza mowe nienawisci".