Post by Z***@hotmail.comSzkoda ze nie ma zadnych dokumentow popierajacych ta teorje. Mam
pomysl gdzie mozna te dokumenty znalezc - chyba w tym samym archiwum w
ktorym sa dowody ze w Jedwabne Zydzi sami sie spalili z nienawisci do
Polakow.
Nasłanie bermanowców na Polskę jest jednym wielkim "dokumentem"... :-)
Trudno będzie znaleźć dokument wprost oskarżający rzeczywistych sprawców,
chyba nie sądzicie, że to robili idioci?
Ale są i inne relacje, trzeba tylko poszukać poza salonem:
"Wywiad z KRZYSZTOFEM KĄKOLEWSKIM, autorem "Umarłego cmentarza"
- O tym, co zdarzyło się 4 lipca 1946 r. w Kielcach, mówi się: pogrom
kielecki. Czy słusznie?
- To nie był pogrom, czyli wymordowanie przez mieszkańców Kielc
przebywających w tym mieście Żydów, ale pacyfikacja z udziałem sił
wojskowo-milicyjnych.
- A jaki był udział mieszkańców Kielc w zabiciu 41 lub 43 Żydów i zranieniu
około 100?
- To była operacja militarna przeprowadzona przez siły podległe komunistom
bez udziału ludności cywilnej.
- Ale nawet powszechnie szanowani historycy, np. prof. Wojciech Roszkowski,
prof. Jerzy Eisler czy prof. Andrzej Paczkowski, piszą, że to mieszkańcy
Kielc wymordowali około 40 Żydów.
- Tak zwany pogrom kielecki badałem przez kilkanaście lat. O ile wiem,
żaden ze wspomnianych historyków nie zajmował się nim. Ich przedstawienie
wydarzeń z 4 lipca 1946 r. w żaden sposób nie odbiega od interpretacji,
którą jeszcze tego samego dnia, czyli 60 lat temu, komuniści narzucili
Polakom i niemal całemu światu. Niestety, rzetelna wiedza o tym, co
wydarzyło się wtedy w Kielcach, była i jest nikła. Dotyczy to również
zdecydowanej większości historyków czasów najnowszych. Gdy mówi się lub
pisze o tzw. pogromie, to błąd goni błąd, a brak elementarnej wiedzy jest
przerażający.
- Proszę o przykłady.
- Zacznę od tego, że zabitymi nie byli rodowici mieszkańcy Kielc
żydowskiego pochodzenia (jak wynika z danych Ministerstwa Administracji
Publicznej, 13 stycznia 1946 r. ludność żydowska skupiona była w 9
miejscowościach w województwie kieleckim, a w sumie liczyła 1300 osób -
red.). Jedynymi kieleckimi Żydami, którzy zginęli 4 lipca, była pani
Fischowa i jej dziecko, zabici przez milicjanta Mazura.
- To kim byli zamordowani?
- Żydami, którzy po wojnie przyjechali do Kielc, głównie ze Związku
Sowieckiego, w tym z ziem wschodnich II RP, z zamiarem opuszczenia ich po
krótkim pobycie. Większość z nich chciała wyjechać z Polski, przede
wszystkim do Palestyny. Mieszkali w domu przy ul. Planty 7. Był to duży
budynek, podzielony na dwie części: "lepszą" i "gorszą". W tej pierwszej
mieszkał "kwiat" kieleckiego Urzędu Bezpieczeństwa i partii (PPR), w tym
wiele osób żydowskiego pochodzenia. W drugiej - Żydzi, dla których pobyt w
nim miał charakter przystanku, byli tam po prostu skoszarowani. Na ogół
dość dobrze mówili po polsku, trudnili się w większości handlem i
rzemiosłem. Część z nich była ortodoksyjnymi Żydami, część kibucnikami, a
jeszcze innych określiłbym mianem syjonistów, czyli zwolenników utworzenia
państwa żydowskiego. Zauważę, że gdyby doszło do prawdziwego pogromu, to
tłum rozprawiłby się z Żydami zarówno z części "lepszej", jak i "gorszej".
Tymczasem do walki, bo to była walka, choć bardzo nierówna, doszło jedynie
w części "gorszej".
- Jak przebiegały wydarzenia?
- Należy zacząć od Henia Błaszczyka, który był wtedy niespełna 9-latkiem.
Dziecko miało zaginąć 1 lipca i odnaleźć się 3 lipca wieczorem. O jego
zaginięciu ojciec Walenty Błaszczyk poinformował milicję dopiero wtedy, gdy
syn się odnalazł. Nazajutrz, 4 lipca, po godz. 8 rano pomaszerował z
Heniem, swoim sąsiadem Antonim Pasowskim oraz jego szwagrem Dygnarowiczem,
do siedziby I komisariatu MO w Kielcach, by poinformować o zaginięciu syna.
Ojciec powiedział, że syn został porwany przez Żydów i przebywał w
podziemiach kamienicy przy ul. Planty 7. Miano na nim dokonać rytualnego
mordu, zakończonego wytoczeniem krwi, która posłużyłaby do wyrobu macy.
Chłopcu udało się jednak uciec. Henio potwierdził słowa ojca, agenta UB.
Współpracownikami UB byli również Pasowski i Dygnarowicz. Nie zadbali nawet
o to, by sprawdzić, czy kamienica przy ul. Planty 7 ma piwnice. A nie ma.
- Milicjanci uwierzyli?
- Nie wykluczam, że część z nich mogła wierzyć w wersję Henia, ale z
pewnością nie komendant komisariatu sierżant Edmund Zagórski, który to
stanowisko objął 3 czerwca 1946 r. Z reguły na interwencje milicja
wychodziła wówczas w 2- lub 3-osobowym składzie. W tym przypadku było
inaczej. Przez miasto ruszyła grupa 14 milicjantów, w mundurach lub po
cywilnemu, Henio, jego ojciec, Pasowski oraz Dygnarowicz. Szli ul.
Sienkiewicza, główną ulicą Kielc, zatrzymując przechodniów i ogłaszając, że
ten oto chłopczyk, wskazując na Henia, uciekł z rąk Żydów, którzy mieli go
zabić, a jego krew przeznaczyć na macę. Krzyczano, że 11 innym dzieciom
Żydzi wytoczyli już krew.
- Jak reagowali mieszkańcy Kielc?
- Widząc, że milicja nie tylko zwraca się do nich w normalny sposób, bez
gróźb, ale wręcz zachęca do pójścia ze sobą, szli zaskoczeni i
zaciekawieni. Przypomnę, że w tamtych czasach gromadzenie się nawet grupy 3
- 5 osób powodowało legitymowanie, rewizję osobistą lub zatrzymanie.
Zgromadzenia były surowo karane. Istotne jest też zdanie sobie sprawy z
tego, że kielczanie musieli być mocno zdumieni zachowaniem milicjantów.
- Dlaczego?
- Byli oni bowiem powszechnie uważani za sprzymierzeńców czy raczej
sługusów reżimu, na czele którego, jak sądzono, stali ludzie pochodzenia
żydowskiego. Ci kielczanie, którzy słyszeli zachęty milicjantów, nie mogli
zatem pojąć, dlaczego akurat oni występują przeciwko Żydom, skoro Żydów
jest pełno - jak uważano - na czele partii i UB.
- Gdzie, zdaniem Pana, przebywał pomiędzy 1 a 3 lipca 1946 r. Henio
Błaszczyk?
- We własnym domu, gdzie ojciec, Pasowski i Dygnarowicz uczyli go, co ma
mówić na komisariacie.
- Skoro, jak Pan twierdzi, to nie był pogrom, a operacja
wojskowo-milicyjna, to musiała być zaplanowana?
- Na długo przedtem, zanim z I komisariatu MO wyszedł pochód milicjantów
wraz z Heniem, wojsko i Urząd Bezpieczeństwa byli w stanie gotowości
bojowej. Przed gmachem UB przy ul. Focha stanęły oddziały 4. pułku
piechoty. Jego żołnierzom powiedziano wtedy, że przy ul. Planty Żydzi
przetrzymują i mordują dzieci.
- Kto kierował akcją?
- Mózgiem całej operacji byli funkcjonariusze NKWD, przede wszystkim mjr
Michaił Aleksandrowicz Domin, Dyomin czy Demin, bo występuje w źródłach pod
różnymi nazwiskami, z Jewsekcji, komórki NKWD zajmującej się kwestiami
żydowskimi. Bezpośrednio akcją - z balkonu - kierował mjr Władysław
Spychaj, który zmienił nazwisko na Sobczyński. Był on agentem sowieckim
przed wojną, a w czasie okupacji działał zarówno na rzecz Gestapo, jak i
NKWD, z tym że najcenniejsze informacje przekazywał Sowietom, był zresztą
oficerem NKWD. Sporo do powiedzenia miał też Adam Humer.
- Ten sam, który w latach 90. miał głośny proces za zbrodnie komunistyczne
i został w nim skazany?
- Ten sam, ale dodam, że Humer w ogóle nie był sądzony za zbrodnie w
Kielcach. Ja z nim rozmawiałem na początku lat 90., gdy jeszcze jego
nazwisko nie było głośne. Oficjalnie Humer został skierowany do Kielc, by
nadzorować referendum, które odbyło się 30 czerwca 1946. W czasie tzw.
pogromu instruował swoich podwładnych, kogo mają aresztować, by potem
skazać na śmierć.
- Mjr Dyomin do Kielc przybył na kilka miesięcy przed 4 lipca 1946 r.
(wyjechał stamtąd 2 tygodnie później). Jaki był udział Sowietów w zbrodni
kieleckiej?
- Nie ulega dla mnie wątpliwości, że kluczowy. To Moskwa zaplanowała i
przygotowała ten mord. Jej wykonawcami byli Polacy służący w UB, MO oraz
ORMO. W akcji brały udział także jednostki sowieckie, bo i ich wojsko oraz
aparat bezpieczeństwa przebywali w Kielcach. W sumie, jak obliczyłem, w
akcji udział wzięło co najmniej 395 funkcjonariuszy z różnych formacji.
- Czy próbował Pan dotrzeć do archiwaliów rosyjskich dotyczących tzw.
pogromu kieleckiego?
- Oczywiście. Zwracałem się w tej sprawie do prokuratora generalnego
Federacji Rosyjskiej oraz do organizacji Memoriał zajmującej się zbrodniami
komunistycznymi. Nie otrzymałem jednak odpowiedzi ani od prokuratora
generalnego, ani od Memoriału, co - w tym przypadku - mocno mnie dziwi.
- Jeśli mord kielecki był dziełem Rosjan, to kto był mocodawcą?
- Znając realia panujące wtedy na Kremlu, to nie mogłoby do niego dojść bez
wiedzy i zgody Stalina. W interesie generalissimusa było obarczenie winą
narodu polskiego, pokazanie obywatelom świata zachodniego, jakimi to
zbrodniczymi antysemitami są Polacy. Przyznać muszę, że ten zabieg w dużej
mierze Moskwie się udał. Przypomnę, że 4 lipca przypada święto narodowe
Stanów Zjednoczonych. 60 lat temu w ambasadzie USA w Warszawie zebrało się
spore grono, w tym dziennikarze z krajów zachodnich, bo wtedy jeszcze
żelazna kurtyna była uchylona. W czasie przyjęcia do zgromadzonych w
ambasadzie amerykańskiej dotarła informacja, że Polacy mordują Żydów.
Jeszcze tego samego dnia w świat poszła o tym wiadomość, która dla Polski
miała tym bardziej fatalne skutki, że świeżo w pamięci była zagłada Żydów w
czasie wojny. Przekaz, który Sowieci posłali na Zachód, miał dowieść, że
najpierw Niemcy, a teraz Polacy mordują Żydów. Jeśli Zachód chce temu
zaradzić, to powinien zostawić nasz kraj w sowieckiej strefie wpływów.
Dodam, co jest również ważne, że tego samego dnia trybunał norymberski
zajmował się sprawą zbrodni katyńskiej, która miała zostać przypisana
Niemcom.
- Wiąże Pan mord w Katyniu ze zbrodnią w Kielcach?
- Tak, bo oba te straszne wydarzenia zostały powiązane ze sobą 60 lat temu.
Kiedy 4 lipca w procesie norymberskim prokuratorom sowieckim nie udało się
przekonać Zachodu, że Katyń był dziełem Niemców, to Moskwa musiała znaleźć
równoważną, kompensującą przegraną dla nich w Norymberdze sprawę. Było nią
oskarżenie nie Polaków, ale "tłumu", "motłochu", choć żaden tłum nie
uczestniczył w strzelaninie przy ul. Planty. Jednak te dwa obraźliwe
określenia rzutowały na postawę i zachowanie się wszystkich mieszkańców
Kielc, a oni stanowić mieli reprezentatywną grupę Polaków.
- A jaki był udział polskich komunistów w tzw. pogromie kieleckim? Za UB w
Biurze Politycznym odpowiadał wtedy Jakub Berman.
- Berman sam bał się, że jako Żyd może paść ofiarą, bo przecież Stalinowi i
części polskich komunistów chodziło również o zastraszenie działaczy
partyjnych żydowskiego pochodzenia. Mam zeznania jego asystenta, który
zapewniał mnie, że Berman piekielnie bał się wówczas o siebie. Wierzę mu.
- A Bierut lub Gomułka mogli wiedzieć o planach sowieckiej prowokacji w
Kielcach?
- Jest to bardzo mało prawdopodobne. Wydaje mi się, że NKWD i kierownictwo
w Moskwie nie poinformowałoby nawet Bieruta, a tym bardziej Gomułki z
obawy, że chcieliby się wtrącać, a czas akcji miał dla Kremla duże
znaczenie.
- Powrócę do kwestii udziału mieszkańców Kielc w tzw. pogromie. Powiedział
Pan, że w nim nie uczestniczyli. Tymczasem raz po raz powtarzana jest teza
o tym, że to wielotysięczny tłum mordował i grabił Żydów w Kielcach,
ponadto to przecież sami milicjanci przyprowadzili kielczan pod dom przy
ul. Planty.
- Owszem, tłum się zgromadził, ale liczył około 100-120 osób. Byli to
gapie, oddaleni od domu przy ul. Planty 7 co najmniej o 100 metrów, m.in.
dlatego, że ulica po dotarciu tam oddziałów milicji została zablokowana.
Ponadto, gapie, gdy tylko wybuchały kolejne strzelaniny, bo Żydzi bronili
się, rzucali się do ucieczki w dół ul. Sienkiewicza, po czym, gdy
strzelanina ucichała, część z nich wracała. Kiedy ponownie rozległy się
strzały, znów rzucili się do ucieczki. Gdy pewna grupa lewicowo
nastawionych kielczan przepraszała światową społeczność żydowską za to, że
"nasi ojcowie, bracia i sąsiedzi, mordowali Żydów 4 lipca", to napisałem do
nich list. Prosiłem w nim, by wskazali, którego z nich ojciec, brat lub
sąsiad zabijał, z prośbą o podanie nazwisk i - o ile to możliwe - adresów.
Tłumaczyłem, że byłyby to bezcenne informacje dla prokuratury i sądów, tym
bardziej że nikt ze skazanych w procesie kieleckim i rozstrzelanych, nie
brał udziału w zbrodni. Do dzisiaj nie doczekałem się odpowiedzi.
- A kiedy zakończyła się walka czy raczej rzeź Żydów, to kto uczestniczył w
grabieniu zmarłych i rannych?
- Ci, którzy z nimi walczyli, to jest UB, wojsko i inne formacje
komunistyczne, które zdobywały kamienicę przy ul. Planty 7. Mieszkańcy
Kielc nie mogli wejść do budynku, ponieważ po walce był otoczony i
zabezpieczony przez funkcjonariuszy reżimu.
- Jaki był stosunek kielczan do Żydów?
- Panował lęk przed Żydami, który bardzo się zaostrzył w latach 1944-1945,
gdy okazało się, że Stalin posługuje się komunistami żydowskiego
pochodzenia w dążeniu do pacyfikacji Polski.
- 4 lipca 1946 r. mieszkał Pan w Kielcach. Co Pan pamięta z tego dnia?
- Mieszkałem z mamą w dwupokojowym mieszkanku, około 350 metrów w linii
prostej od ul. Planty. Obudziły mnie strzały. Potem przybiegł do mnie
kolega, informując, że w mieście toczą się walki. Kiedy wyszedłem z domu,
właśnie koło mnie przechodziła kompania Korpusu Bezpieczeństwa
Wewnętrznego. W tym samym momencie dopadła mnie matka i wepchnęła do bramy,
mówiąc, że jeżeli nie wrócę do domu, to ona odejdzie i nigdy nie wróci. Jej
słowa potraktowałem bardzo poważnie. Zrobiłem, jak kazała. Potem mocno
przeżywałem tragedię Żydów w Kielcach.
- Tak zwany proces kielecki zakończył się skazaniem 9 osób na śmierć. Kim
byli skazani?
- Żaden z nich nie był winny mordowania Żydów przy ul. Planty. Tylko jeden
z licznej grupy funkcjonariusz znalazł się wśród oskarżonych. Ale akurat on
nie był winien niczyjej śmierci ani zranienia. Przypomnę, że zanim zapadł
wyrok, pluton egzekucyjny już czekał na wykonanie swojego zadania.
http://www.dziennik.krakow.pl/public/?2006...Kraj/c1/c1.html"
Piotr